Śmierć Sir Terrego Prachetta w zeszłym roku bez wątpienia wstrząsnęła jego fanami. Ten niezwykle popularny autor od lat zmagał się z Alzheimerem, mimo swej choroby cały czas pisząc. Pozostawił po sobie ponoć masę notatek dotyczących nowych powieści, które teraz nigdy nie zostaną ukończone. Udało mu się jednak dopracować, na tyle by była gotowa do wydania, jeszcze jedną książkę z cyklu Świat Dysku zatytułowaną „Pasterska Korona”.
Zabierałem się do tej książki dość długo, mając świadomość, że kiedy ją rozpocznę, zakończy się w moim życiu pewien etap i będę musiał w pełni sobie uświadomić fakt śmierci jednego z moich ulubionych pisarzy. Miałem rację. Już pierwsze rozdziały uzmysłowiły mi, ze Prachett zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce spotka się ze Żniwiarzem. Nie będę zdradzał szczegółów fabuły, ale w moim odczuciu książka ta jest swoistym epitafium wspaniale podkreślającym cały dotychczasowy dorobek pisarza oraz pokazującym fanom, że Prachett był pogodzony sam ze sobą i gotowy na nieuchronne. Nie mniej kilkakrotnie z trudem przełykałem ślinę przez ściśnięte gardło.
Fabularnie książka zamyka wiele wątków ze Świata Dysku, głównie Tiffany Obolałej, młodej czarownicy z Kredy oraz towarzyszących jej Nac Mac Feeglów. Przy okazji zakończone też zostają, w mniej lub bardziej ostateczny sposób, przygody pozostałych wiedźm przewijających się na stronach powieści Prachetta. Zostało też zaznaczone, że sam Świat Dysku wkroczył w nową erę, która już od jakiegoś czasu powoli acz nieubłaganie nadciągała.
Wiem, ze Prachett pracował przed swoją śmiercią nad kilkoma innymi projektami związanymi z Światem Dysku i nie tylko. Jednak nie dane mu było tej pracy zakończyć. Nie mniej za każdym razem jak zatęsknię za jego poczuciem humoru, przenikliwością, czy po prostu za ulubionymi bohaterami, zawsze mogę sięgnąć po jedną z jego książek, stojących u mnie na półce. Dzięki temu, mimo tego, ze Terrego Prachetta nie ma już z nami, jednocześnie tak na prawdę nigdy nie odejdzie.
- Adam
- Adam